[more]
Dzień 14
Etap 14
15 lipiec 2011, piątek
Lasa - Chiuro
(Lasa - Prato - Trafoi - Bormio - Sondalo - Tirano - Chiuro)
119 km
czas jazdy 8:11
średnia prędkość 14,6 km/h
prędkość max. 58 km/h
przewyższenie 2.399 m
wysokość max. 2.757 m n.p.m.
wysokość min. 362 m n.p.m.
podjazd max. 13 %
zjazd max. 12 %
temp. max. 28*C
temp. rano 15*C
temp. na Passo dello Stelvio 12*C
Mówiąc wczoraj o morderczym dniu nie wiedziałem jeszcze, co to znaczy "umierać na rowerze" (jest takie kolarskie powiedzenie).
Etap rozpoczynam od wyruszenia z wysokości około 900 m n.p.m., by na dość krótkim odcinku wdrapać się (dobre określenie: wdrapać - momentami miałem wrażenie, że drapię pazurami asfalt, byle dalej) na wysokość rekordową w moim życiu 2.757 m n.p.m.. Najbardziej martwię się o oddech i o serce (mam blok pęczka Hisa, lekarz zabronił mi uprawiać sport, heh), ale o dziwo z tymi sprawami jest o.k. Widzę tak zasapanych kolarzy na kolarkach, że aż się boję, że zaraz będą mieli zawał. Na ostatnich badaniach okresowych pani doktor powiedziała, że mam ogromną pojemność płuc. Lens Armstrong, pozdrawiam;) No to chociaż się ona - pojemność - na coś przydała, chociaż ta cenna informacja lekarska również.
W przeciwieństwie do dnia wczorajszego, dziś pogoda dopisuje. Widoczność niemal idealna. Temperatura w górach poniżej 20 stopni C. Dopiero na zjazdach pojawia się silny przeciwny wiatr i zaczyna prażyć słońce (28 stopni C).
I tutaj muszę napisać, że całe moje bajeczne wyobrażenie o doskonałej jakości włoskich szos faktycznie mogę między bajki wstawić. Hehe, polska rzeczywistość. Na żadnym zjeździe nie da się bujnąć więcej jak 50 km/h, bo za pierwszym lepszym zakrętem można zgubić sakwę albo zęby na wyrwie albo pęknięciu w asfalcie. Austria pod względem jakości to mistrzostwo świata. Poza tym Włosi mają tendencję do ustawiania znaków: "zakaz ruchu dla rowerów", chociaż nie istnieje żadna inna droga w danym kierunku, no chyba że gdzieś dookoła po szczytach. Początkowo tak kluczę, już po przekroczeniu Passo dello Stelvio, potem olewam znaki i jadę sobie główną nie bacząc na klaksony. Jak się pojawią carabinieri, udam że się zgubiłem.
Już za Bormio (około 60-tego km) zacząłem się rozglądać za polem namiotowym i oczywiście nie wypatrzyłem żadnego (w Austrii do tej pory byłoby ze 20). Kiedy dojeżdżam do 120-tego km, jestem już taki styrany, że na informację, że w promieniu 40 km nie ma żadnego campingu (w Tirano jest tylko betonowy zajazd dla kamperów), wbijam się do pierwszego lepszego hotelu nie bacząc na cenę, byle tylko spać (40 € to jak dla Polaka bardzo drogo, ale jak na Europę to nie aż tak strasznie). Zresztą czego się nie robi mając strach w oczach, w których się odbija zachodzące słońce. Na przystanku tez bym nie pospał, bo tu nie ma wiat, tylko słupy z rozkładem jazdy, a droga osiatkowana z obu stron (sady jabłkowe, morelowe, brzoskwiniowe), więc namiot na dziko też nie wchodzi w grę. A po zapytaniu, czy można sobie rozbić na podwórku na jedną noc, Włosi odpowiadają: "no, no, grazie...", że nie, ale bardzo dziękują za docenienie ich lokalizacji. Heh... ;)
No więc mam dziś lux, śpię w łóżku. Szkoda tylko, że zamiast pysznego włoskiego wina, kupiłem dzisiaj birra, które nie jest nawet italiańskie, a serbskie, i smakuje jak woda gazowana z moczem;) Za to makaron, który tu kupiłem i właśnie sobie ugotowałem - przepyszny. Chleb też niesamowity, skórka mocno chrupiąca, twarda, a w środku pachnący puch. Włosi wiedza na co jest mąka. Jedno i drugie można jeść tylko z oliwą i solą, naprawdę.
Jutro dalszy ciąg wyprawy i sycenia się magią krajobrazu. Może się nie pogubię w tych rowerowych zakazach. Na razie mam się dobrze, jestem w swoim żywiole i zaciesz nie znika z mojej twarzy:)
W DRODZE NA PASSO DELLO STELVIO
MÓJ TRZECI DWU-I-PÓŁ-TYSIĘCZNIK ZDOBYTY, NAJWYŻSZY Z NICH, CZYLI PASSO DELLO STELVIO
POŻEGNANIE Z ALPAMI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz