
Dzień 5
Etap 3
18 sierpień 2018, sobota
Eidsdalen /nad fiordem Norddalsfjorden/ - Nysætre /w górach Reinheimen/
DAS MOON - "RAIN"
(Eidsdalen - Grande - Geiranger - Flydal - Djupvasshytta - Nysætre)
70,7 km
(łącznie 267,8 km)
start godzina 9:05
meta godzina 17:25
czas jazdy optymalny 5:43 h
czas etapu 8:20 h
średnia prędkość 12,3 km/h
prędkość max 52,40 km/h
suma podjazdów 2.003 m
wysokość max 1.039 m n.p.m.
wysokość min 1 m n.p.m.
wysokość start/meta 133/752 m n.p.m.
różnica wysokości 1.038 m
podjazd max 15%
zjazd max 15%
temperatura rano 11°C
temperatura min 6°C
temperatura max 13°C
Dzisiejszy dzień to prawdziwa, najlepiej jak tylko można urealniona ucieczka z zesłania na daleką Syberię. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem na żadnej wyprawie, a piszę to skonany jak zesłaniec. Przez większość dnia, a ściślej rzecz biorąc od wjechania w góry, tempertura sześć, siedem stopni! Do tego ulewa przez cały dzień od nocy do teraz (godzina dwudziesta). I wiatr nie do przezwyciężenia targający ponczem jak porwaną chorągwią, wiejący wprost na mnie z przodu. Do tego najpierw sześciusetmetrowy podjazd (i zjazd) do Geirangerfjordu, a następnie koszmarny podjazd z zerowego punktu nad poziomem morza do ponad tysiąca do jeziora Djupvanet (piekielna Droga Orłów). Płakałem na tym odcinku i tęskniłem za domem i rodziną. Z wysiłku, z paraliżującego zimna, z lęku: "a co, jak nie podjadę...?". Już wiem dlaczego nie napotkałem przez wszystkie cztery dni żadnego sakwiarza, żadnego. Czy to jest kraj dla sakwiarzy? Poczekam z oceną na koniec.
Dzisiaj krajobrazy przecudowne, nierealne, jak ze snów. Nie byłem w stanie robić zdjęć nie tylko dlatego, że z wrażenia zapominałem, ale przede wszystkim nie miałem jak... Skostniałymi, nie czującymi palcami i dygoczącymi dłońmi? Zaparowanym z zewnątrz i od wewnątrz obiektywem? Kilka zrobiłem jakoś, inne zamieszczę być może na blogu na zasadzie zapożyczenia za zgodą i linkiem.
Nawet wysokościomierz zwariował i pokazywał raz dwunastoprocentowy zjazd, raz sześdziesięcioośmioprocentowy podjazd na podobnie stromym odcinku i tak w kółko. Poprawnie jedynie sumował metry i tyle dobrze, bo wiedziałem ile jeszcze mam do pokonania przewyższenia.
Nie mam dziś weny na filozofie, może popiszę coś w domu... Mam teraz ochotę na czterdziestoośmiogodzinny sen.
Dzisiaj krajobrazy przecudowne, nierealne, jak ze snów. Nie byłem w stanie robić zdjęć nie tylko dlatego, że z wrażenia zapominałem, ale przede wszystkim nie miałem jak... Skostniałymi, nie czującymi palcami i dygoczącymi dłońmi? Zaparowanym z zewnątrz i od wewnątrz obiektywem? Kilka zrobiłem jakoś, inne zamieszczę być może na blogu na zasadzie zapożyczenia za zgodą i linkiem.
Nawet wysokościomierz zwariował i pokazywał raz dwunastoprocentowy zjazd, raz sześdziesięcioośmioprocentowy podjazd na podobnie stromym odcinku i tak w kółko. Poprawnie jedynie sumował metry i tyle dobrze, bo wiedziałem ile jeszcze mam do pokonania przewyższenia.
Nie mam dziś weny na filozofie, może popiszę coś w domu... Mam teraz ochotę na czterdziestoośmiogodzinny sen.
GEIRANGERFJORD. JEST NA TYLE GŁĘBOKI, ŻE MOGĄ DO NIEGO WPŁYWAĆ PEŁNOMORSKIE STATKI.
TRUDNO SOBIE WYOBRAZIĆ, ŻE WZDŁUŻ ŚCIAN FIORDU NA WĄSKICH WYSTĘPACH JESZCZE PRZED WOJNĄ W ODIZOLOWANYCH OD ŚWIATA FARMACH MIESZKALI LUDZIE. DO DZIŚ KRĄŻĄ OPOWIEŚCI O DZIECIACH PRZYWIĄZYWANYCH DO PALIKÓW W FARMIE SKAGEFLA, ABY PODCZAS ZABAWY NIE SPADŁY Z URWISKA, ORAZ O FARMERACH BLOKUJĄCYCH GŁAZAMI ŚCIEŻKI, BY UNIEMOŻLIWIĆ PRZEJŚCIE POBORCOM PODATKOWYM. OSTATNI MIESZKAŃCY WYPROWDZILI SIĘ STĄD DOPIERO W 1961 ROKU.
WRAZ Z DOTARCIEM W OKOLICE LODOWCÓW SPADŁA TEMPERATURA ODCZUWALNA. BRRR... ALE ZA TO JAKIE WIDOKI.
STYRANY UŚMIECH
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz