Dzień 27
Etap 20
18 czerwca, wtorek
Maro - La Zubia
(Maro - Almuñécar - Salobreña - Motril - Órgiva - Lanjarón - Dilar - La Zubia)
127 km
(łącznie 2 370 km)
ANDALUZJA 127 km
czas jazdy 8:25 h
średnia prędkość 14,9 km/h
prędkość max 62 km/h
suma podjazdów 2.782 m!
wysokość max 833 m n.p.m.
wysokość min 2 m n.p.m.
podjazd max 14 %
zjazd max 11 %
temp. max 25°C
temp. rano 22°C
"(...) To wołanie instynktu, nie rozumu. Rozumienie nie pochodzi od rozumu. Rozumiesz, co twierdzi rozum, ale nie r o z u m i e s z. Prawdziwe rozumienie wykracza poza rozum i bazuje na instynkcie, na sercu. Na sercu, o którym zapomnieliśmy. Traktujemy je jak rzecz, którą można wyjąć, włożyć z powrotem, zastąpić pompą, a jest to wspaniały instrument rozumowania."
(Tiziano Terzani - "Koniec jest moim początkiem")
Wczorajsza powtórka z pogody z tą różnicą, że nie 35 ale 25°C (wysokie góry) i porywisty wiatr prosto w twarz.
Dziś umieram na rowerze. Suma podjazdów (2 782 m) i ten wiatr (rower zatrzymuje się nawet podczas zjazdu o 5-procentowym nachyleniu) może przyprawić o rozpacz. Animuszu dodaje mi świadomość, że w Grenadzie - czyli już dziś - finito, koniec, wyrąbane. Dalej to już tylko pociąg do Girony i mój Seacik.
Dojeżdżam do La Zubii, miasteczka leżącego kilka kilometrów od Grenady, i rozkładam się na kempingu. Mam doskonałą ocienioną miejscówkę na swoistym pięterku. Jest tu miejsce na trzy, cztery namioty, lecz jestem tu sam, i cała przestrzeń jest dla mnie. Mam widok na cały kemping i prywatność. No i tuż przy namiocie maleńki może 10-metrowej długości basenik, z którego - jak się później okazuje - praktycznie nikt poza mną nie korzysta. A teraz sobie posiedzę tu ze trzy dni, pooglądam moje wyśnione pałace Alhambry i całe miasto. Ciekawe czy przebije ono moje najulubieńsze ze wszystkich wypraw - Florencję...?
Dziś umieram na rowerze. Suma podjazdów (2 782 m) i ten wiatr (rower zatrzymuje się nawet podczas zjazdu o 5-procentowym nachyleniu) może przyprawić o rozpacz. Animuszu dodaje mi świadomość, że w Grenadzie - czyli już dziś - finito, koniec, wyrąbane. Dalej to już tylko pociąg do Girony i mój Seacik.
Dojeżdżam do La Zubii, miasteczka leżącego kilka kilometrów od Grenady, i rozkładam się na kempingu. Mam doskonałą ocienioną miejscówkę na swoistym pięterku. Jest tu miejsce na trzy, cztery namioty, lecz jestem tu sam, i cała przestrzeń jest dla mnie. Mam widok na cały kemping i prywatność. No i tuż przy namiocie maleńki może 10-metrowej długości basenik, z którego - jak się później okazuje - praktycznie nikt poza mną nie korzysta. A teraz sobie posiedzę tu ze trzy dni, pooglądam moje wyśnione pałace Alhambry i całe miasto. Ciekawe czy przebije ono moje najulubieńsze ze wszystkich wypraw - Florencję...?
Na widocznym na środku zdjęcia wzniesieniu, które wygląda jak odwrócona miska, znajduje się również miasteczko. Na dalszym planie początek gór Sierra Nevada.
Jezioro powstałe na rzece Guadalfeo, wypływającej z masywu La Alpujarra.
PANORAMA SIERRA NEVADA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz