9/21/2015 0

Czy ja jeszcze żyję i czy ja jeszcze jeżdżę...?

Tak właściwie to nie wiem od czego zacząć. Nie było mnie tutaj (na moim blogu) przez okrągły rok. Dużo dobrego się wydarzyło, trochę też niemiłych rzeczy. I to właśnie te niemiłe sprawy mają bezpośredni związek z moimi wyprawami i swoją przyczynę w tym, że milczałem tak długo.


 No to może po kolei.


 Październikowa noc, godzina przed świtem, człowiek jest w głębokim śnie i nie interesują go sprawy ziemskie ani nawet jak się nazywa. Budzi go natarczywy łomot i przerażone oczy kobiety pochylonej nad nim. Ten łomot to dobijanie się do drzwi, te przerażone oczy widzą obcych ponurych mężczyzn, którzy wtargnęli do mieszkania, a ten człowiek to ja.


 1 października przed rokiem wpadła sobie do mnie do domu policja z nakazem przeszukania i informacją o denuncjacji, przewróciła mieszkanie i nasze mózgi do góry nogami, przestraszyła dziecko, obraziła kobietę i zabrała sobie wszystko co posiada cyfrową pamięć. Komputery, dyski przenośne, pendrive'y, mp3-ki, płytki, karty pamięci od wszystkiego - od telefonów, aparatów foto, nawigacji samochodowej, nawet ruter od kablówki chcieli, ale popukałem się w czoło... Wszystko poszło do kapsuły i zaginęło na innej planecie, pewnie już tego nigdy nie zobaczę, bo próba kontaktu przypomina kontakt z Obcymi z filmu "Kontakt" .Echo. Tyle tylko wiem, że obecnie nie wolno już posiadać nielicencjonowanej muzyki i filmów na własny użytek, a trochę tego miałem...


A propos słowa "miałem":


- miałem materiały z wyprawy Mazurski Tour 2014 (których nie zdążyłem opublikować),


- miałem materiały z WSZYSTKICH dotychczasowych wypraw (te na blogu to tylko namiastka o zmikroskopionej rozdzielczości),


- nie będę już ich miał (jeżeli coś  s t a m t ą d  wraca, to bez dysków, sam sprzęt wyzerowany),


- miałem  w s z y s t k o  i n n e  co się ma w komputerze, cholera,


- nie miałem NIC w chmurze osobistej ani w wirtualnych pamięciach, k...


 To nie jest miłe.


 Co jeszcze nie jest miłe?


 Trzeba jakoś żyć. Nie nakręcać w dół tylko w górę. No to nakręciłem się. W górę. A raczej w góry. Transylwania Tour 2015, czyli rowerowe wspinaczki po rumuńskich Karpatach.  Miesięczną wyprawę zaplanowałem sobie na czerwiec i skrupulatnie zacząłem się do niej przygotowywać codziennie licząc od stycznia - no wiecie, trening, sprzęt, mapy, literatura, nauka języka, wyznaczanie tras. 20 maja odebrałem rower z salonu, po przeglądzie, wymianie całej masy podzespołów, jednym słowem: żyleta.


Przejechałem na wypasie... 7 km. Na tym szczęśliwym kilometrze Śmierć zajrzała mi w oczy i postanowiła mnie ucałować w usta zaklętym pocałunkiem, ale że miałem specjalny kask ochronny (na marginesie - marki Inferno), to pocałowała mnie jedynie w dupę.


 Pewien facet przeszczęśliwy, że sprowadził sobie właśnie z Hiszpanii wypasione Audi Q5, chyba tak namiętnie je sobie oglądał i zaglądał, i nie wiem gdzie ten łeb trzymał w tamtej chwili, w schowku czy na kolanach u Loli obok, kiedy zjechał na pobocze i trzasnął  m ó j  wypasiony rower, a mnie wyekspediował w kosmos. Z początku było fajne przyspieszenie i brak grawitacji, tylko że jak lądowałem to rakieta się popsuła i mnie katapultowała skokiem na główkę, tyle że nie do wody, a na beton. Lepiej nie mówić jak wyglądałem przez kilka tygodni.


Zabawne jest to, że mam coś tam nie tak w kolanach, nie wiem czy jeszcze pojadę na jakąś wyprawę, a nie zobaczyłem ani złotówki z ubezpieczenia sprawcy. To znaczy mogłem zobaczyć, a jakże, mogłem -  zaproponowali mi 170 (sto siedemdziesiąt) zł. He, sam rower ucierpiał na 2340 (dwa tysiące trzysta czterdzieści) zł. A ja nie ucierpiałem, Panie Tusk czy jak ci tam?


 No ale nic. Trzeba jakoś żyć. Nie nakręcać w dół tylko w górę. No to nakręciłem się. W górę. Teraz, we wrześniu, byłem przez dwa tygodnie w Bieszczadach. Nazwałem to nie  t o u r, tylko (tak trochę żartobliwie) Bieszczadzkie Cycle, no bo nie ma tu mowy o wyprawie, tylko o takich cyklach jakby, próbie powrotu do (czy uzyskania) jakiejkolwiek formy. Zamieszkałem w jednym punkcie, dokładnie w Cisnej. Postanowiłem co dzień naprzemiennie to spacerować, to delikatnie jeździć rowerem.


 Cały wyjazd już za parę dni opiszę i wrzucę tu. Wcześniej wrzucę też parę zdań o zeszłorocznej wyprawie, rzecz jasna sam tekst.


 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Blaru wyprawy