[more]
Dzień 1
Etap 1
2 lipiec 2011, sobota
Lubin - Szklarska Poręba
(Lubin - Legnica - Złotoryja - Świerzawa - Kaczorów - Jelenia Góra - Szklarska Poręba)
112 km
czas jazdy 6:39
średnia prędkość 16,9 km/h
prędkość max. 49 km/h
przewyższenie 1.145 m
wysokość max. 643 m n.p.m.
wysokość min. 136 m n.p.m.
podjazd max. 8 %
zjazd max. 9%
temp. max. 16*C
temp. rano 9*C
Jest zimno, pada deszcz i wieje porywisty wiatr prosto w twarz, nie wyspałem się, jestem zmęczony ciężkim tygodniem, wczoraj miałem ostre spięcie w pracy, mam ochotę spać przez całe te pięć tygodni urlopu, który wywalczyłem. Ale jadę...!
Pewnie mi odbiło, ale jadę poprzez Alpy austriacko-włoskie do słynnej Toskanii, której bezkresne zielone krajobrazy działają ponoć na zmysły jak balsam na umęczone tęsknotą i rozmyślaniem komórki mózgowe. Mam nadzieje, że wrócę o własnych siłach, a nie w czarnym worku jako bagaż czarnego Rovera (rołwera).
Ale dobra - jadę! Jak nie ja, to kto? A to już jest inna wyprawa niż poprzednie. Każda była inna. I nie chodzi tu o mapę.
Pierwszy mój wyjazd, dookoła Polski, samotnie, to był mój, jakby to ująć, bunt przeciwko niesprawiedliwości natury, a jednocześnie pokłon w stronę jej siły i piękna. Wskoczyłem wtedy na rower jak szamoczący się w uwięzi durny mały niekochany psiak, który dał się wskutek własnej spontanicznej decyzji porwać w przestworza drapieżnemu olbrzymiemu ptakowi. I leciałem. Leciałem. I w dupie miałem, że coś może mi się stać. Niech zginę. Chciałem nawet zginąć. Byłem szczęśliwy w swoim masochizmie, swoistym samoumartwieniu-samoożywieniu. Było pięknie.
Drugi wyjazd, czyli Słowiański Tour, to była wyprawa partnersko-kumpelska. Miało być dziarsko, raźnie i zajebiście. Pojechałem z Emilem. I faktycznie było zajebiście. Emil, dzięki, stary. Nie zapomnę tego.
No a ten wyjazd? Ten wyjazd to też coś innego. To jest ciekawość świata, tego co jest daleko, co jest nieznane, czego może nigdy bym nie zobaczył. Nie interesują mnie za bardzo wczasy z biura podróży. Leżenie przy hotelowym basenie z drinem też może być OK, ale ja chcę zobaczyć, poczuć, jak żyją ludzie gdzieś tam, daleko daleko, chcę znaleźć się wśród lokalsów - lokalsów czeskich, lokalsów tyrolskich, toskańskich, śródziemnomorskich. Chcę z nimi jeść owoce morza i patrzeć im w oczy, obserwować. Chcę oglądać krajobrazy. I chcę czuć się zjebaany na maxa, patrzeć w niebo i ryczeć z radości. I wiem, że tak będzie. Dlatego jadę.
Ogólny zarys trasy wisi od dawna na mojej ścianie i przedstawia się tak:
Jestem teraz w pokoju na kwaterze w Szklarskiej Porębie. Znam te rejony doskonale, trasę dojazdu z Lubina również. Co prawda miałem dojechać do Tanvaldu w Czechach, ale jest niezbyt sprzyjająca pogoda (mówiąc delikatnie), więc na dziś wystarczy. Nie mam też specjalnie ochoty spać w namiocie, kiedy temperatura w nocy będzie zbliżona do 0. Może jutro będzie cieplej.
PS. Śpię w tym samym pokoju, w którym przed dwoma laty stoczyłem całonocną bitwę z tarantulą;)
MINĘ MIAŁEM NIETĘGĄ
PIERWSZY ODPOCZYNEK
KARKONOSKIE STADKO
PRZED PIERWSZYMI GÓRAMI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz