Dzień 10
Etap 5 (kolarski)
11 czerwca 2019, wtorek
BARCICE DOLNE - NAWOJOWA - SKŁADZISTE - ŁABOWIEC - ŁABOWA - ŁOSIE - ROZTOKA WIELKA - ŁAZY BIEGONICKIE - BARCICE DOLNE
97,7 km
start godzina 7:50
meta godzina 15:50
czas jazdy optymalny 6:05 h
czas wycieczki 8:00 h
średnia prędkość 16,03 km/h
prędkość max 62,5 km/h
suma podjazdów 1.937 m
wysokość max 1.061 m n.p.m.
wysokość min 299 m n.p.m.
wysokość start/meta 314 m n.p.m.
różnica wysokości 762 m
podjazd max 21%
zjazd max 19%
temperatura max 34*c!
temperatura rano 23*c
Dzisiaj przejazd autkiem do Barcic i start na stukilometrową pętlę kolarską po wioseczkach w dolnej części Beskidu Sądeckiego. To w pierwszej części - potem zobaczę jak z formą. Te strome wzgórza leżące na wysokości 300-400 m n.p.m. to jedne z największych wyzwań kolarskich - wszędzie kilkunastoprocentowe nachylenia. Kilkadziesiąt przysiółków i wszystkie połączone ładnymi nowymi hardcore'owo stromymi drogami - bystrymi, jak mówią miejscowi.
Po niecałych czterdziestu kilometrach mam już tysiąc metrów przewyższeń w nogach. Od miejscowości Maciejowa (około 400 m n.p.m.) piękna asfaltowa dróżka wiedzie prawie pod sam grzbiet pasma Jaworzyny Krynickiej (ponad 800 m n.p.m.). Tak się wkręciłem, że wjechałem aż pod schronisko na Hali Łabowskiej (1.061 m n.p.m.). No i tu dwie takie przygody oto: pierwsza jeszcze przed schroniskiem, druga potem.
Kiedy pchałem rower w swoich klapkach na makabrycznym kamienistym podjeździe, w pewnej chwili - chcąc zrobić zdjęcie - patrzę, a tu nie ma aparatu przypiętego do sakwy. Serce załomotało, a mózg wpadł w pętlę rollercoastera. Fak mader! Tylko spokojnie, tylko spokojnie... Gdzie ostatnio się wypinałem...? To znaczy nie się, tylko go - choć się też by się nagle zdało i zapotrzebowało. No więc gdzie ostatnio wypinałem (czy też przypinałem) futerał od mocowań sakw...? A, zaraz zaraz, jak zmieniałem SPD-ki na klapki, czyli jakieś dwieście metrów niżej - tyle, że nie w odległości, a w wysokości (jakiś kilometr, może półtora). No to zostawiam leżący rower na środku dróżki i biegiem w klapkach na dół po kamolcach i stromiznach. Doczłapiam - jest! No to wracam na górę już na spokojnego. A tu słyszę raptem, że z góry leci ciągnik. Fak mader! Zaraz mi rozpełznie moją świeżo poślubioną kolarzówkę tym drzewem co je na łańcuchach ciągnie, bo na zakręcie leży na środku dróżki nieboga i czeka na mnie cierpliwie. No to szpagatami pędzę do góry, tylko piach się sypie na boki i kamienie podskakują. Lecę pod górkę szybciej niż przed chwilą w dół biegłem. Biegnę i myślę - może rzucić aparat i klapki, będzie szybciej. No a jak się skaleczę na bosaka, to jak będę dalej jechał? No to dalej lecę w tych klapkach. Ale słyszę, że ciągnik jakoś chyba w boczną drogę gdzieś pojechał, jednak jestem już praktycznie przy rowerze, więc i tak bym uratował. No to siadam w piachu po turecku, bo już nie mam po co się spieszyć i zdechnąłem na chwilę. Odsapnę.
A druga niemiła przygoda? No to pojechałem od schroniska na Hali Łabowej niebieskim pieszym szlakiem przez Kobylarkę w kierunku Łabowej i to był koszmar. 250 metrów przewyższeń w dół po głazach, korzeniach i powalonych drzewach. Kurcze, chyba z dwa kilometry zjeżdżam po tym i płaczę nad losem swojego czterotygodniowego Eskera. Kurwa, wolę jednak szosy, po szosie wolę jeździć, najbardziej to lubię jeździć szosowo.
Obiadkowość w Piwnicznej już, rzecz jasna w Sobieskim, a mianowicie zupa ogórkowa z ryżem (9/10) i kopytka z sosem gulaszowym i modrą kapustą (7/10) za osiemnaście złotych, mniam. I dojadanie, dojadanie, dojadanie... w pokoju do nocy non stop, jak to na wyprawach. Książka, mapa, notatnik i przeżuwanie.
Kiedy pchałem rower w swoich klapkach na makabrycznym kamienistym podjeździe, w pewnej chwili - chcąc zrobić zdjęcie - patrzę, a tu nie ma aparatu przypiętego do sakwy. Serce załomotało, a mózg wpadł w pętlę rollercoastera. Fak mader! Tylko spokojnie, tylko spokojnie... Gdzie ostatnio się wypinałem...? To znaczy nie się, tylko go - choć się też by się nagle zdało i zapotrzebowało. No więc gdzie ostatnio wypinałem (czy też przypinałem) futerał od mocowań sakw...? A, zaraz zaraz, jak zmieniałem SPD-ki na klapki, czyli jakieś dwieście metrów niżej - tyle, że nie w odległości, a w wysokości (jakiś kilometr, może półtora). No to zostawiam leżący rower na środku dróżki i biegiem w klapkach na dół po kamolcach i stromiznach. Doczłapiam - jest! No to wracam na górę już na spokojnego. A tu słyszę raptem, że z góry leci ciągnik. Fak mader! Zaraz mi rozpełznie moją świeżo poślubioną kolarzówkę tym drzewem co je na łańcuchach ciągnie, bo na zakręcie leży na środku dróżki nieboga i czeka na mnie cierpliwie. No to szpagatami pędzę do góry, tylko piach się sypie na boki i kamienie podskakują. Lecę pod górkę szybciej niż przed chwilą w dół biegłem. Biegnę i myślę - może rzucić aparat i klapki, będzie szybciej. No a jak się skaleczę na bosaka, to jak będę dalej jechał? No to dalej lecę w tych klapkach. Ale słyszę, że ciągnik jakoś chyba w boczną drogę gdzieś pojechał, jednak jestem już praktycznie przy rowerze, więc i tak bym uratował. No to siadam w piachu po turecku, bo już nie mam po co się spieszyć i zdechnąłem na chwilę. Odsapnę.
A druga niemiła przygoda? No to pojechałem od schroniska na Hali Łabowej niebieskim pieszym szlakiem przez Kobylarkę w kierunku Łabowej i to był koszmar. 250 metrów przewyższeń w dół po głazach, korzeniach i powalonych drzewach. Kurcze, chyba z dwa kilometry zjeżdżam po tym i płaczę nad losem swojego czterotygodniowego Eskera. Kurwa, wolę jednak szosy, po szosie wolę jeździć, najbardziej to lubię jeździć szosowo.
Obiadkowość w Piwnicznej już, rzecz jasna w Sobieskim, a mianowicie zupa ogórkowa z ryżem (9/10) i kopytka z sosem gulaszowym i modrą kapustą (7/10) za osiemnaście złotych, mniam. I dojadanie, dojadanie, dojadanie... w pokoju do nocy non stop, jak to na wyprawach. Książka, mapa, notatnik i przeżuwanie.
Drewniany kościół w stylu podhalańskim pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika (wieża z izbicą) z 1931 roku powstał w miejscu, gdzie wcześniej tutejsi Polacy odprawiali nabożeństwa przed kapliczką zawieszoną na jaworze.
ŁOSIE
Ładna drewniana łemkowska cerkiew grekokatolicka pw. św. Michała Archanioła z 1826 roku. We wnętrzu wyposażenie XVIII i XIX wieku, w tym rokokowo-klasycystyczny ikonostas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz