Dzień 25
Odpoczynek
16 czerwca, niedziela
Ronda
ANDALUZJA
"Bo czym jest ta cywilizacja nasza współczesna? Rozumem, który oszalał pod wpływem ekonomii. Ekonomia stała się podstawowym kryterium wszystkiego, nie ma już innych wartości. Po co produkować wciąż i więcej i po co coraz bardziej zanieczyszczać. Jest coś nieprzyzwoitego w sposobie, w jaki człowiek postrzega siebie w świecie. Nie widzi siebie! Stracił kosmiczne połączenie. Widzi siebie w swojej małej kuli, widzi jedynie swój mały świat, nie widzi siebie w kontakcie z ogromem świata."
(Tiziano Terzani - "Koniec jest moim początkiem")
Odpoczynek i zwiedzanie Rondy.
Od wygodnego, czystego i eleganckiego kempingu z basenem, sklepem i dobrą restauracją, dzieli mnie do miasta 1,5 km, czyli 20 minutowy spacerek. Dziś jest 35°C, więc nie ma już afrykańskiego upału, choć i tak jest super ciepło, a niebo nieskazitelnie błękitne. Przedpołudnie spędzam na zwiedzaniu Rondy. Miasto to nie zachwyca może zabytkami, natomiast niewypowiedzianie malowniczym położeniem na stromym wzgórzu, właściwie na skale, pośrodku doliny, otoczonej z kolei majestatycznym wysokogórskim krajobrazem - doliny leżącej w środku pierścienia mrocznych stromych gór.
Bardzo przyjemnie jest się poszwendać wąskimi uliczkami, które w starej części miasta tworzą nierozwikłany przez przyjezdnych labirynt przesmyków, serpentyn, mostków, tuneli i zaułków. Nowa część miasta to deptaki pełne kawiarń i barów tapas, dosłownie setki. No i oczywiście jest też most Puente Nuevo, przewieszony nad wąwozem 130-metrowej głębokości (!) oraz Paseo, czyli promenada biegnąca brzegiem klifu otaczającego miasto - panorama z niego bajeczna, zarówno na stare miasto, jak i na dolinę i góry.
Słońce praży, pora wracać do obozowiska. Argumenty co najmniej dwa. Pierwszy - popołudnie w basenie to coś, czego mi potrzeba. Drugi - chciałoby się przysiąść i coś posączyć, a w mieście piwo czy cola zaserwowane w szklance od herbaty 2 € kosztuje (!), poza tym dziś el domingo (niedziela), mercados (sklepy spożywcze) zamknięte - a na kempingu jest sklepik, gdzie sobie kupię litrowego San Miguela za jedyne paredziesiąt eurocentów. Ciekawostka: przebitka cenowa w Hiszpanii między sklepem a barem to tylko jakaś 6-, 7-krotność, sí sí. W Polsce, zdaje się, to max 3-krotność, a nawet 2,5. No i głodny jestem, więc ugotuję sobie puszkę czegoś co nazywa się dziwnie znajomo-podobnie: "Dieta Meditherranea" (znajomi wiedzą o co i o kogo chodzi;)
Dieta okazała się smakowa. Pulpeciki drobiowe w sosie pomidorowo-cebulowo-paprykowym. Z makaronem i tostami ugrillowanymi naprędce na palniku kuchenki turystycznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz